Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyznania kapitalisty

Napiwek. Prosta, znana wszystkim rzecz. Jest to (za Wikipedią) – zwyczajowa pieniężna gratyfikacja, pozostawiana przez klienta pracownikom lokalu gastronomicznego, jako wyraz zadowolenia z jakości obsługi. Co do zasady nieobowiązkowa, choć w niektórych krajach jest niepisanym przymusem obyczajowym. Definicja nieścisła, jak i cała Wikipedia. Wszak napiwki zostawiamy nie tylko w lokalach gastronomicznych, choć prawdą jest, że na wysokość napiwku pierwszorzędnie wpływa nasze samopoczucie związane z jakością otrzymanej usługi. Przypomniałem sobie wczoraj o tym, jak myłem czasami samochód w Anglii. To znaczy, nie ja go myłem… Inaczej. Czasami myłem, u siebie na podjeździe i fajnie się wtedy bawiłem, bo miałem chwilę spokoju. Mycie samochodu ma w pewnych okolicznościach wartości terapeutyczne. Zazwyczaj do czasu, aż dzieci zechcą ci towarzyszyć i wszystko popsują, bo chcą pomagać, wrzeszczą, a potem jeszcze musisz je pryskać wodą z węża i jeszcze posprzątać, jak już pójdą do swoich zajęć. Cz

Historia o rękawiczce w chlebie

Dzisiaj strach się bać. Nie wiadomo, kto zada ci cios. Podstępnie i zdradliwie. Okazuje się, że ludzie nie wiedzą, że kawa może być gorąca, a w zimie oblodzony chodnik jest sakramencko śliski. Nie wiesz nawet co powiedzieć, bo w czasach, gdy wszystko wszystkich obraża, każdy może cię o coś oskarżyć. Jakiś czas temu usłyszałem coś bardzo zabawnego. Łebki okradły sklep wędkarski. Na sześćset złotych, jeśli mnie pamięć nie myli. Otóż właściciel sklepu wędkarskiego opublikował ich zdjęcia. I teraz ma problemy. Za to, że opublikował. Rodzice łebków, de facto złodziei (gość ma udokumentowane, że ukradli), żądąją odszkodowania w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych. Teraz będzie klasyczna zmyłka. Pamiętam, jak kiedyś kupiłem chleb w polskim sklepie “Mleczko” w Croydon. Pasjonujący początek, prawda? Trzęsienie ziemi jak u Hitchcocka. Co dalej? Ano nic. Zjadłem ten chleb. Razem z moimi córkami. Do jajecznicy. Dobry chleb był. Polski. Taki na zakwasie. Co można znaleźć w chlebie? Wyjąłem kr

Głupota w proszku

Ślad węglowy. Ślad wodny. Ograniczenie emisji. Zakazy, nakazy. Przepisy. Co jeszcze możemy zrobić, żeby pomóc naszej umierającej planecie? Wreszcie, co zrobimy, żeby pomóc sobie, bo wygląda na to, że sami jesteśmy wymierającym gatunkiem? Właśnie przeczytałem nieprawdopodobny artykuł o tym, że niemiecki browar ma w planach wprowadzić na rynek piwo w proszku. Mnie już zupełnie nie dziwią tego typu głupoty. Dawno przestałem się nimi przejmować. Bardziej martwi mnie głupota ludzi którzy sami, na własne życzenie, gotują sobie ten los. Piwo w proszku  Artykuł mówi o tym, że firma “Klosterbrauerei Neuzelle zamierza wprowadzić na rynek proszek, który po zalaniu go wodą w kilka chwil zamieni się w lagera”. Dalej czytamy: “Firma przekonuje, że będzie to punkt zwrotny w kwestii ograniczenia śladu węglowego w eksporcie złotego trunku - zamiast butelek i skrzynek podróżować będą bowiem paczki z lekkim proszkiem”. Dla mnie bomba. Oto w imię mitycznego śladu węglowego nie będziemy już więcej pić pi

A może pora już się obudzić?

Zastanawialiście się czasem, dlaczego na świecie jest tyle nienawiści? Rosja napadła Ukrainę. Jedni ludzie giną, drudzy wymyślają teorie spiskowe. Rządy rządzą, politycy kradną, a biedni ludzie ciągle ze sobą walczą. Dlaczego nie potrafimy żyć spokojnie, wesoło i beztrosko, bez nienawiści i strachu? Idę z dziećmi do szkoły. Mijam ludzi. Ludzie mijają mnie. Przeważnie, z daleka, nie wiadomo kto jest kto. No, czasami wiadomo, bo Serbkę poznasz po napompowanych ustach, a ciemnoskórego czy Chińczyka widać przecież z daleka. Czasami widać też Rosjan, bo zdarza się, że noszą oni dość radośnie skompletowane ubrania. Choć nie oceniajcie zbyt szybko. Rosjanie, którzy wyjechali (uciekli?) przed wojną do Serbii, do biednych nie należą. Sam widziałem, jak w nowym Maserati jechał koleś w skórzanych butach, spodniach od dresu, kolorowym swetrze i czapce z pomponem. Serbowie zasadniczo ich nie lubią. Nie dość, że najechało ich wielu, przez co ceny nieruchomości poszybowały w górę, to jeszcze zachowu

Wielkanocny

Wielkanoc to kwintesencja chrześcijaństwa. Najważniejsze święto dla człowieka religijnego. Tym mniej religijnym pozostają zamienniki w postaci polowania na czekoladowe jajeczka i tradycyjnego, świątecznego obżarstwa. Chyba że kryzys cię docisnął i nie będziesz miał za co świąt wyprawić. Zbliża się Wielkanoc. Jak zwykle, bo koło się obraca i czas ucieka. Ciekawe jest, że co roku te same okazje prowadzą nas krętymi ścieżkami do czasem przecież zupełnie odmiennych przemyśleń. Tak więc nie będzie tym razem nic o Gessler ( Wielkanocne pierdoły ) i nie wyciągnę nic z żadnego ze znanych i durnowatych portali, gdzie coraz mniej włada się językiem polskim, a coraz bardziej żeruje na ludzkiej głupocie i strachu. Choć może powinienem, bo pierwsze wielkanocne kwiatki już jak widzę, kwitną. Wielkanocne zakupy Robiłem zakupy w sklepie. Z żoną. Kupowaliśmy zwyczajowe, codzienne głupoty, ale w sklepie było już pełno głupot wielkanocnych. Tutaj Serbia nie różni się od większości miejsc na świecie. Końc

Sen o psie czarnym

Śnił mi się czarny pies. Właściwie dwa psy, czarne. Niby nic, często mi się coś śni. Czasami coś głupiego i niezrozumiałego, czasami absurdalnie wesołego, ale jak to w życiu: budzik dzwoni, dzieci marudzą i natychmiast wszystko zapominasz. Ten sen jednak siedział we mnie. Siedzi zresztą do dziś, choć nie wiem czemu. Muszę go zapisać, w ten sposób pozbędę się go z głowy i zrobię miejsce na kolejny sen. Sen Jak to zwykle bywa, sen był dłuższy i wtedy, kiedy się śnił, miał więcej sensu. Potem z tego sensu wiele nie zostało, właściwie tylko kilka obrazków i ogólne wrażenie. Oto jadę samochodem, ze mną cała moja rodzina. Jedziemy po wsi, gdzie mieszkają moi rodzice. Wyjeżdżamy zza zakrętu i widzimy dom, w którym kiedyś mieszkali dziadkowie (teraz mieszka tam moja kuzynka z rodziną (pozdrawiam), ale dom nie jest ważny i nawet wcale go we śnie nie widać). Droga dochodzi do bramy i ogrodzenia. Widzę, że za bramą stoi czarny pies. Przed ogrodzeniem, jeszcze na drodze, jest coś jakby duża drucia

W dniu urodzin życzę sobie

D zisiaj moje urodziny. Tak sobie siedzę i myślę. Nie martwi mnie spadająca z kalendarza kartka. Już nie. Zawsze warto jednak poświęcić moment na refleksję. Spojrzeć na rok za plecami i uśmiechnąć się to tego, który właśnie puka do drzwi. Niebo wolno dokądś płynie Stoisz w oknie z oczu płyną łzy Dziś są Twoje urodziny Tak czekałeś lecz nie przyszedł nikt Tak śpiewała kiedyś Edyta Bartosiewicz w piosence “Urodziny”. Bardzo fajna piosenka swoją drogą. Jak wyszła, byłem wtedy na drugim roku studiów. Pamiętam ją z różnych imprez. Stare, dobre czasy. Można sobie tutaj przeczytać tekst, jeśli ktoś chce, a tutaj posłuchać. Teraz są czasy nowe. Inne. Też dobre. Niebo dokądś tam sobie płynie. Ja w oknie nie stoję. Jakbym stanął, na pewno popłynęłyby mi łzy, bo mam teraz widok na niedokończony blok, który budują pewnie już od kilku lat, a końca ciągle nie widać. Nikt do mnie nie przyszedł, ale tu nie mogę mieć do nikogo pretensji, bo i nie spraszałem. Ja w ogóle rzadko spraszam. Z wiekiem male

Rocznica napaści Rosji na Ukrainę

Dziś rocznica zbójeckiej napaści Federacji Rosyjskiej na Bogu ducha winną Ukrainę. Znaczy, niektórzy tak twierdzą. O tej niewinności. Z tym zbójectwem zresztą też różnie bywało. Tak czy inaczej, wojna trwa. Masa ludzi ginie, masa nieszczęść z tego wszystkiego. I co? Było warto? Czy było warto napadać na Ukrainę? Nie było warto. Nie ma szans. Żadna wojna nie ma sensu. Nigdy nie warto walczyć. Ludzie inteligentni zawsze będą umieć się dogadać. Tylko dzicy nawołują do agresji. Kogo obnażyła operacja specjalna? Ci, co mieli przegrać, bo oto okazali się mieć gliniane nogi, dalej na nich stoją. W dodatku stanęli mocno tam, gdzie chcieli i nie mają się zamiaru stamtąd ruszyć. Wykazują się w dodatku niespotykaną, niezrozumiałą wręcz cierpliwością, przełykając niekończące się zniewagi i przymykając oczy na prymitywne prowokacje. Ci, co mieli już kilkukrotnie wygrać, też, póki co stoją, choć nogami przebierają jakby mniej dziarsko. Chyba że uciekając przed przymusowymi łapankami, bo stan uzupełn

Miś 2.0: Bareja a sprawa serbska

“Miś” Stanisława Barei to niezapomniane arcydzieło absurdu. Film, który do dziś bawi miliony widzów. Mniej zrozumiały dla pokolenia Tik Toka i YouTuba, dla wielu starszych odbiorców słusznie zyskał miano kultowego. Dzisiaj ludzie patrzą na świat “Misia” jak na coś dziwnego i niezrozumiałego. Przeszłość, która śmieszy i urzeka egzotycznym absurdem, bo jest gdzieś tam, za nami. Przeminęła i już nie wróci. Często nie zdajemy sobie sprawy, że są jeszcze miejsca, gdzie nierealna rzeczywistość “Misia” jest codziennością. Pamiętacie scenę, w której Ochódzki przychodzi na lotnisko? Kłania się, mówi dzień dobry. Pani przy okienku nie reaguje, więc on znowu się kłania i daje jej kiełbasę. Wtedy dopiero zaczynają go słuchać. Mówi, że ma zarezerwowany bilet na samolot do Londynu. Kobieta, jedząc czekoladki, odpowiada, że “samolot do Londynu 11:05. Bilet od czterech minut jest przeceniony, jest 11:09”. Niedbale kładzie przed Ochódzkim na ladę otwarte pudełko z resztkami czekoladek. Dla niej rozmowa