Przejdź do głównej zawartości

Posty

Sen o psie czarnym

Śnił mi się czarny pies. Właściwie dwa psy, czarne. Niby nic, często mi się coś śni. Czasami coś głupiego i niezrozumiałego, czasami absurdalnie wesołego, ale jak to w życiu: budzik dzwoni, dzieci marudzą i natychmiast wszystko zapominasz. Ten sen jednak siedział we mnie. Siedzi zresztą do dziś, choć nie wiem czemu. Muszę go zapisać, w ten sposób pozbędę się go z głowy i zrobię miejsce na kolejny sen. Sen Jak to zwykle bywa, sen był dłuższy i wtedy, kiedy się śnił, miał więcej sensu. Potem z tego sensu wiele nie zostało, właściwie tylko kilka obrazków i ogólne wrażenie. Oto jadę samochodem, ze mną cała moja rodzina. Jedziemy po wsi, gdzie mieszkają moi rodzice. Wyjeżdżamy zza zakrętu i widzimy dom, w którym kiedyś mieszkali dziadkowie (teraz mieszka tam moja kuzynka z rodziną (pozdrawiam), ale dom nie jest ważny i nawet wcale go we śnie nie widać). Droga dochodzi do bramy i ogrodzenia. Widzę, że za bramą stoi czarny pies. Przed ogrodzeniem, jeszcze na drodze, jest coś jakby duża drucia

W dniu urodzin życzę sobie

D zisiaj moje urodziny. Tak sobie siedzę i myślę. Nie martwi mnie spadająca z kalendarza kartka. Już nie. Zawsze warto jednak poświęcić moment na refleksję. Spojrzeć na rok za plecami i uśmiechnąć się to tego, który właśnie puka do drzwi. Niebo wolno dokądś płynie Stoisz w oknie z oczu płyną łzy Dziś są Twoje urodziny Tak czekałeś lecz nie przyszedł nikt Tak śpiewała kiedyś Edyta Bartosiewicz w piosence “Urodziny”. Bardzo fajna piosenka swoją drogą. Jak wyszła, byłem wtedy na drugim roku studiów. Pamiętam ją z różnych imprez. Stare, dobre czasy. Można sobie tutaj przeczytać tekst, jeśli ktoś chce, a tutaj posłuchać. Teraz są czasy nowe. Inne. Też dobre. Niebo dokądś tam sobie płynie. Ja w oknie nie stoję. Jakbym stanął, na pewno popłynęłyby mi łzy, bo mam teraz widok na niedokończony blok, który budują pewnie już od kilku lat, a końca ciągle nie widać. Nikt do mnie nie przyszedł, ale tu nie mogę mieć do nikogo pretensji, bo i nie spraszałem. Ja w ogóle rzadko spraszam. Z wiekiem male

Rocznica napaści Rosji na Ukrainę

Dziś rocznica zbójeckiej napaści Federacji Rosyjskiej na Bogu ducha winną Ukrainę. Znaczy, niektórzy tak twierdzą. O tej niewinności. Z tym zbójectwem zresztą też różnie bywało. Tak czy inaczej, wojna trwa. Masa ludzi ginie, masa nieszczęść z tego wszystkiego. I co? Było warto? Czy było warto napadać na Ukrainę? Nie było warto. Nie ma szans. Żadna wojna nie ma sensu. Nigdy nie warto walczyć. Ludzie inteligentni zawsze będą umieć się dogadać. Tylko dzicy nawołują do agresji. Kogo obnażyła operacja specjalna? Ci, co mieli przegrać, bo oto okazali się mieć gliniane nogi, dalej na nich stoją. W dodatku stanęli mocno tam, gdzie chcieli i nie mają się zamiaru stamtąd ruszyć. Wykazują się w dodatku niespotykaną, niezrozumiałą wręcz cierpliwością, przełykając niekończące się zniewagi i przymykając oczy na prymitywne prowokacje. Ci, co mieli już kilkukrotnie wygrać, też, póki co stoją, choć nogami przebierają jakby mniej dziarsko. Chyba że uciekając przed przymusowymi łapankami, bo stan uzupełn

Miś 2.0: Bareja a sprawa serbska

“Miś” Stanisława Barei to niezapomniane arcydzieło absurdu. Film, który do dziś bawi miliony widzów. Mniej zrozumiały dla pokolenia Tik Toka i YouTuba, dla wielu starszych odbiorców słusznie zyskał miano kultowego. Dzisiaj ludzie patrzą na świat “Misia” jak na coś dziwnego i niezrozumiałego. Przeszłość, która śmieszy i urzeka egzotycznym absurdem, bo jest gdzieś tam, za nami. Przeminęła i już nie wróci. Często nie zdajemy sobie sprawy, że są jeszcze miejsca, gdzie nierealna rzeczywistość “Misia” jest codziennością. Pamiętacie scenę, w której Ochódzki przychodzi na lotnisko? Kłania się, mówi dzień dobry. Pani przy okienku nie reaguje, więc on znowu się kłania i daje jej kiełbasę. Wtedy dopiero zaczynają go słuchać. Mówi, że ma zarezerwowany bilet na samolot do Londynu. Kobieta, jedząc czekoladki, odpowiada, że “samolot do Londynu 11:05. Bilet od czterech minut jest przeceniony, jest 11:09”. Niedbale kładzie przed Ochódzkim na ladę otwarte pudełko z resztkami czekoladek. Dla niej rozmowa

"Matrix" Wachowskich: bracia czy siostry?

Wszystko zaczęło się od bzdurnego artykułu w Interii. Autorka już na samym wstępie napisała o “Matrixie” wyreżyserowanym przez siostry Wachowskie. Odniosłem się do tego. Odniosę się teraz ponownie. Nie dlatego, żeby się tłumaczyć. Nie myślę, że mam z czego. Dalej uważam, że “Matrixa”, a chodzi mi o oryginalną trylogię, stworzyli i wyreżyserowali bracia Wachowscy. Nie siostry. Niby nic. Taki spór o pietruszkę. Wachowscy, Larry i Andy, rzeczywiście byli kiedyś braćmi. Potem poddali się transformacji i stali się siostrami. Nie wiadomo, kiedy dokładnie przemienili się fizycznie, wiadomo tylko, kiedy się upowszechnili. Wieść gminna sięga głębiej, do mniej więcej roku 2000, choć w “The Matrix Reloaded” and “The Matrix Revolutions” (obydwa z roku 2003) w napisach końcowych dalej figurują jako bracia Wachowscy. Żeby było jasne. Nie mam nic przeciwko temu, żeby ktoś był sobie chłopcem, a potem stał się dziewczynką. Albo pingwinkiem, i jeśli ma takie życzenie, kazał na siebie mówić Pik-Pok. Całk

Urodzony fantasta

Jest to opowieść o tym, że rzeczywistość tworzy scenariusze nie gorsze, niż autorzy piszący fantastykę. Często równie przerażające. Co łączy projekt EctoLife z odbudową Ukrainy? Komu i po co tak naprawdę pomagamy? Dokąd to wszystko zmierza?  Zawsze lubiłem fantastykę jako gatunek. Nigdy nie uważałem jej za coś pobocznego, czy niegodnego, jak zdawali się sądzić niektórzy. Ci niektórzy dzielili literaturę na główny nurt, czyli to ambitne (ze wskazaniem na to, co im się podoba, albo co czytać akurat wypada) i całą resztę. Śmieszą mnie oni do dziś. Miłośnik fantastyki Swoją pierwszą “Fantastykę” kupiłem gdzieś na przełomie lat 1984/85. Już dokładnie nie pamiętam, kiedy dokładnie ani co w niej było. Wiem, że od tego momentu kupowałem miesięcznik regularnie. Nie było to w tamtych czasach łatwe, bo i nic wtedy łatwe nie było. Trzeba było się nabiegać po Chrzanowie, nierzadko odwiedzając kilkanaście kiosków po to tylko, żeby usłyszeć: “Już nie ma. Zresztą, nie zamawiamy tego dużo”. Złotym rozw

Objazd sentymentalny

Byłem w domu na Boże Narodzenie. Taki objazd sentymentalny. Czas napisać, co widziałem. Malutko będzie i krótko, nie ma co rozwlekać. Takie małe porównanie kilku różnych rzeczywistości. Wyjechaliśmy z Belgradu dwa dni przed świętami. Pobudka o trzeciej w nocy. Dwoma taksówkami trzeba było jechać, bo pięcioro z walizami inaczej nie pojedzie. Lot z przesiadką, bo większość lotów na trasie Serbia – Gdziekolwiek odbywa się z przesiadką. Szczęśliwi wy wszyscy, którzy mieszkacie w miejscach typu Londyn, skąd można wszędzie dolecieć szybko i wygodnie. My lecieliśmy przez Wiedeń, gdzie czekaliśmy na transfer cztery godziny. Inaczej do Krakowa się nie dostaniesz, bezpośrednie loty z Belgradu niestety tylko do Warszawy, więc albo przesiadka (kilka różnych opcji) albo pociąg relacji Warszawa Centralna - Kraków Główny (co przy trójce dzieci i mnogości walizek nie jest najlepszym rozwiązaniem). Transfer z Balic do Trzebini, gdzie mieszkają rodzice, był już czystą przyjemnością (tak tylko mówię, bo

Boże Narodzenie. Jak to pięknie brzmi

Choinka. Pasterka. Prezenty. Kolacja wigilijna. Boże Narodzenie. Przepiękne święta. Rodzinne i takie romantyczne. Kiedyś pełne trzeszczącego pod butami śniegu. Oto rodzi się Jezus, nasz Zbawiciel, który za mniej więcej cztery miesiące umrze na krzyżu. Przepiękna tradycja, która siedzi w nas, głęboko. I tylko od nas zależy, co z nią dalej zrobimy. Idzie Boże Narodzenie. Czas coś na ten temat napisać. Nie dlatego, że trzeba. Raczej wypada. Otóż życzę wszystkim czytającym szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia. Wszystkiego najlepszego w gronie rodziny i przyjaciół. Nie życzę wam pieniędzy, bo pieniądze rzecz nabyta. Życzę spokoju. I zdrowia. I karpia smacznego, bo tak się kiedyś w Polsce czasem życzyło. Niedługo może nie będzie można tak mówić, bo według myślenia niektórych tak zwanych homo sapiens, Boże Narodzenie sprowadza cierpienie na karpie. Mnie bardziej martwi, że przeważnie sprowadzamy cierpienie sami na siebie, a to tych karpiowych aktywistów jakoś nie martwi. Nie będę się tym tera