Przejdź do głównej zawartości

Posty

Piąty Jeździec Apokalipsy

O wojnie na Ukrainie napisano już tyle, że i może szkoda cokolwiek dodawać. Mam więc nadzieję, że jest to, przynajmnej u mnie, odsłona ostatnia. W końcu ileż można powtarzać to samo? Odpalam komputer, jest niecałe cztery miesiące od dnia, gdy Ruscy zaczęli specjalną operację mordowania, gwałcenia i rozkradania Ukrainy. Wojna trwa. Oczywiście woja trwa na Ukrainie, a nie w niej, niech szlag tych, co wymyślają takie językowe pasztety. Rzeczy nie dzieją się w Litwie, na wakacje nie jedzie się do Bali a w Bermudach, to się chodzi jak jest ciepło. Daliście się wrobić i teraz powtarzacie te głupoty. Anyway, odbiegam od tematu, ale ogólnie będzie krótko. Obiecuję. Znany portal internetowy Otóż otwieram Interię i widzę, że wystrój inny. Ostatnimi czasy od samej góry była tylko Ukraina. Osiem czy dziewięć newsów, wszystkie o wojnie, same dramatyczne tytuły (często mające niewiele wspólnego z treścią). Dopiero na drugim przewinięciu w dół były inne rzeczy, newsy poboczne, większość skromnie wyli

Moje dziecko mówi tylko po angielsku

Polacy mieszkający za granicami zazwyczaj szybko przystosowują się do nowego trybu życia i zręcznie naśladują tubylców. Nie we wszystkim, bo nasza narodowa tradycja nakazuje raczej drwić z obcych i wyśmiewać ich kulturę. Tak też wszyscy czynią, ale jednak żyjąc między obcymi trzeba zaakceptować lokalne zwyczaje. Wypada też w pewnym stopniu opanować mowę obcych. To znacznie ułatwia życie, choć różnie z tym bywa. Dziś coś z zupełnie innej beczki. Chciałem opowiedzieć wam o tym, jak mój syn Maksymilian, lat obecnie 11, chodził w Anglii do polskiej szkoły. Sobotnia szkoła w Croydon Była to szkoła sobotnia imeinia Fryderyka w Croydon i synek szczerze jej nie znosił. Powód był prosty. Twierdził, że przez to jego weekend kurczy się do jednego tylko dnia. Nie miało dla niego znaczenia, że nauka w tej szkole trwała od 9 do 12:30, że w tym czasie były dwie przerwy i tak dalej. Dla niego był to dzień, w którym idzie się do szkoły, a więc nie jest to tak naprawdę “day off”. Chodził tam, bo musiał.

Serbia (na pierwszy rzut oka)

Na pierwszy rzut oka Serbia wydaje się zakurzona i brudna. Trochę taka jest. Śmieci walają się wszędzie. Co jeszcze, tak na szybko, można powiedzieć o Serbii? Co widzisz zaraz po przyjeździe do Serbii  Przyjeżdżasz i patrzysz. Co widzisz i czujesz? Ale tak od razu? No, w Belgradzie widać maksymalnie rozkopane lotnisko, z którego ciężko się wydostać. Przed lotniskiem stoi masa taksówek, ale żadna cię nie weźmie, bo nie wiesz, że trzeba w środku terminala wziąć specjalny bilet. Dziwi cię to i wkurza, a potem myślisz, że to jednak dobry pomysł. Dlaczego? Oto idziesz do okienka, mówisz gdzie chciesz jechać i dostajesz bilet z ceną. Teraz możesz jechać taksówką. I masz gwarancję, że już na wstępie nie okradnie cię taksówkarska mafia. Jedziesz i patrzysz przez okno. Jak to wygląda? Tak wygląda Serbia Wszędzie, ale to wszędzie obok nowych bloków, rządkowych budynków czy luksusowych rezydencji stoją obskurne plomby, które wyglądają jak budynek GS wydarty żywcem z czasów PRL. Pisałem wcześniej,

Pozdrowienia z Serbii

Pisałem już o przeprowadze i o tym, że odszedłem z pracy. Ludzie pytają, coś ty taki tajemniczy, powiedz wreszcie. To powiem, bo i co dłużej ukrywać. Kiedyś opuściłem rodzinną Małopolskę, potem Zieloną Wyspę, teraz przyszło mi zostawić za plecami dobry, stary Albion. Po to, by wybrać się w kierunku zgoła niecodziennym. Serbia.  Ano tak. Mieszkam teraz na Belgradzie. W mieście, które zawsze aspirowało do miana serca Bałkan i miało ambicje być kulturalnym i ekonomicznym centrum południowo-wschodniej Europy. Czy słusznie? Do tego jeszcze dojdziemy. Póki co powiem, że jestem tutaj dopiero chwilkę, niby za mało widziałem żeby wyrokować, ale to oczywiście przed wyrażaniem opinii mnie nie powstrzyma. Mieszkam w Dedinje, czyli całkiem niezłej dzielnicy, w towarzystwie ambasad (ta akurat część nazywa się Diplomatska Kolonija), w której zawsze mieszkali Jugosłowiańscy prominenci i co bardziej znani zbrodniarze wojenni. Niedaleko mam stadion Crvenej Zvezdy, dookoła sporo parków, a z okna widzę bu

Korporacja

Pora się przyznać. Odszedłem z pracy. Po trzynastu latach pracy dla korporacji zamknąłem za sobą drzwi do tego świata. Mam nadzieję, że ostatecznie. Kim byłem Nikim ważnym. Pracowałem w wielkim sklepie i byłem tam managerem działu, który robił prawie osiem milionów funtów obrotu rocznie. Byłem kółkiem w maszynie, odpowiedzialnym za ogromną ilość spraw, mającym masę obowiązków, syfu i stresu, Malutkim trybikiem, które łatwo jest wymienić, gdy za dużo pyskuje.     Pod sam koniec już mi zupełnie nie zależało. Podczas rozmowy oceniającej powiedziałem swojemu szefowi, że nie mam już motywacji, że mi nie zależy. I że gdybym był swoim szefem, to bym sam siebie zwolnił. Naprawdę mi wisiało. Łaziłem tam jeszcze tylko dlatego, że mi zależało na moich ludziach. Wiedziałem, że oni pracują tylko dla mnie i że jak pójdę, to nikt o nich nie zadba. Zresztą, zawsze byłem bardziej dla ludzi, niż dla biznesu. Nie interesował mnie system, choć cały czas musiałem robić dobrą minę i uśmiechać się, kiedy teg

Tajemnice bidetu

Bidet. Jedno z najbardziej tajemniczych urządzeń na świecie. Bardziej tajemnicze niż urządzenie do wyrywania włosów z nosa czy Thermomix. Coraz częściej pojawia się w naszych łazienkach. Ludzie go instalują, ale mało kto go używa. Nie zawsze był obecny w polskich domach. Kulturowo, jest to rzecz zupełnie nam obca. Polacy przez wieki pucowali w sposób tradycyjny, bo niby gdzie miałbyś zainstalować takie cudo? Na wsi, na ścianie obok wychodka? Bez bieżącej wody? Czy w mieście, w małej łazience typowego, polskiego M? Wydaje mi się, że bidet przywędrował do nas ze wschodu. Po epoce błędów i wypaczeń Polska otworzyła się na świat. Polacy zaczęli jeździć na wczasy za granicę (albo do Bułgarii) i po prostu go tam podpatrzyli. Bidety były w hotelowych łazienkach w Egipcie, Tunezji i Turcji. Nie przybyły do nas z zachodu. W naszej ukochanej Ameryce nie są popularne. W angielskiej łazience bidet by się po prostu nie zmieścił, a Niemcy, zamiast finezji, dbają raczej o niezawodną prostotę. Francuz

Przenośne krematoria a stan umysłu

Jakiś czas temu rozmawiałem z kolegą w Anglii. Tak ogólnie mówiliśmy, także o tym, że w czasie II wojny światowej tylko Polacy i Anglicy od początku do końca walczyli z Niemcami, a cała reszta Europy od razu wymiękła. Znajomy uważał, że Polska powinna była być stroną na konferencjach Wielkiej Trójki. Za zasługi. Cóż, pewnie by nas wtedy nie wsadzili na minę i nie sprzedali. Z drugie strony, Stalin i tak by nam nie odpuścił. Nasze narodowe fobie  Rozmowa zeszła na narodowe fobie. Rodowity Anglik wiedział sporo, o dziwo. Nie tylko o tym, co dla Anglii zrobił Dywizjon 303, o którym już się teraz w angielskich szkołach nie uczy, ale też o naszej narodowej niechęci do Niemców i Rosjan. Dlaczego ich tak nie lubicie? Bo walczymy z nimi już od tysiąca lat, wyjaśniłem. Zawsze między jednymi i drugimi, zawsze napadani, Polska od samego początku hartowała się w ogniu ustawicznych wojen. Niemcy zawsze krzywo patrzyli na Słowian, a Ruscy, jak to oni, zawsze za dużo chcieli i krzywo patrzyli na wszy

Wielkanocne pierdoły

Święta przeszły. Jak co dzień robię prasówkę. Z przyzwyczajenia czytam najpierw o Ukrainie, choć walczą już długo i temat zaczyna powoli tracić swój medialny impet. Do tego Zełenski niektórymi swoimi wypowiedziami zaczyna drażnić coraz więcej osób. Jak to ostatnio napisała do mnie moja koleżanka Kasia, kurz wojenny opada. Czytam śmiało. Coś tam o Lewandowskim, zamieszki w Szwecji, Papież, cóż, ten pan coraz mniej składnie bełkocze. Jadę dalej. Zamiast wstać i odejść, zrobić coś z sensem, przewijam i klikam. Medialne ślimaki zaczynają powoli żreć mój mózg, ale zawsze jest nadzieja na znalezienie czegoś ciekawego. Zawodowe zboczenie. I oto wspaniałe zdjęcie, na którym widać cztery znane twarze. “Przepisy wielkanocne gwiazd. Tym zajadają się w święta”. No kliknę, myślę sobie. Lubię gotować, zobaczymy co ciekawego zajadają inni. Przyzwyczajony jestem, że na popularnych portalach artykuły często nie trzymają się kupy, że język połamany i składnia kulawa, ale jednak czasami kusi. Kiełbasa i

Nie lubię przeprowadzek

I wreszcie będzie o przeprowadzce. Przeprowadziłem się. Nienawidzę przeprowadzek. Robiłem to w życiu wielokrotnie i nigdy tego nie polubię. Moja mama zawsze mówiła, że remont jest gorszy niż wojna. Cóż, wiele osób na świecie mogłoby się z tym twierdzeniem nie zgodzić. Uważam zresztą, że przeprowadzka jest znacznie gorsza niż remont. Przeprowadzka to koszmar. Wiem, co mówię. Każdy kto doświadczył wie, co mam na myśli. Obłęd w oczach. Selekcjonowanie, pakowanie, wybieranie co ma pojechać, a co do kosza. Sprzątanie. I wreszcie całe to noszenie pudeł, paczek i worów, przewożenie. I tak dalej. Koszmar. Najlepsza część przeprowadzki to rozpakowywanie i ustawianie. Wtedy już wiadomo, że jest po wszystkim. Można się cieszyć, otworzyć wino, usiąść i spokojnie pomyśleć. Moje dwie najlepsze przeprowadzki  Ta pierwsza duża, pod koniec września 1992, to kiedy pojechałem z dworca Katowice Główne do stacji Warszawa Centralna, z jednym plecakiem i głową nabitą myślami o studiach w wielkim mieście. Mów