Przejdź do głównej zawartości

Dwurocznica

Właśnie wybiła druga okrągła rocznica mojego przyjazdu do Serbii. Czy może raczej „naszego”, bo przecież całą rodziną zamknęliśmy (zawiesiliśmy) swoje stare życie w Anglii po to, żeby spróbować czegoś innego. Każdy coś zostawił, coś gonił, od czegoś uciekał. Czy było warto?

Z tym gonieniem i uciekaniem to trochę przesadziłem. Osobiście od niczego nie nawiewałem, choć miałem po dziurki w nosie pracy i przydatków. Podobnie moja żona. Nie była to jednak ucieczka, tylko świadoma zmiana. Wyszliśmy z prostego założenia, że jeśli sami czegoś nie zmienimy, to samo się nic nie zmieni. Dzieci, przynajmniej dwa małe, od niczego uciekać nie mogły, bo niewiele wiedziały o tym, co się właściwie dzieje. Do dziś nie do końca wiedzą, gdzie są, bo im się te wszystkie kraje mylą. Starszy syn jechał ochoczo i wtedy chyba nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że uniknie czarnego (nomen omen) scenariusza, który podzielili prawie wszyscy rówieśnicy z jego klasy w Year 6: przejścia do Quest Academy w Croydon.

Zrobię sobie tutaj małe podsumowanie. Trzy plusy i trzy minusy. Taki pisany odpowiednik siedzenia wieczorem w fotelu i popadania w głęboką zadumę nad czasem minionym albo wyjścia na zewnątrz w Sylwestra, gdy północ już minęła, gdy dymi się już dobrze z czuba i człowiek idzie na papierosa i w tym ostatnim, czystym przebłysku świadomości zatrzymuje się na dwie sekundy, żeby podsumować miniony rok i obiecać sobie, że w przyszłym roku się poprawi.

Zacznę od plusów, bo coś czuję, że szybko pójdzie.

Plusy

  • Rodzina. Przedtem było inaczej. Bieganina i wariactwo. Z pracy, do pracy. Raz rano, raz wieczór. Jak weekend w domu, to żona wtedy w pracy. Praktycznie nigdy nie spędzaliśmy czasu wszyscy razem. Chyba tylko wtedy, gdy ktoś był chory, no i wyjątkowo w czasie wakacji. Nawet święta nie były normalne, bo zazwyczaj drugiego dnia któreś z nas musiało iść do pracy. Teraz cieszymy się i doceniamy to, że siedzimy wszyscy razem, każdego wieczora. Do tego mamy wszystkie weekendy wolne, rzecz kiedyś nie do pomyślenia. A dzieci mają wreszcie oboje rodziców tylko dla siebie i to razem. Kto to ma na co dzień, niech to doceni. Niektórzy tak nie mają.

  • Praca. Mówią, że praca uszlachetnia, podczas gdy lenistwo uszczęśliwia. Inni kiedyś głosili, że praca czyni wolnym. Ale bzdury. Owszem, praca, którą lubisz i która wiele ci daje może być wspaniałym dodatkiem do życia, ale niech nikt mi nie mówi, że praca jest wartością samą w sobie. Czasami wręcz nie ma ona żadnej wartości. Moja nie miała, choć dawała mi pozorną stabilizację. Mówię pozorną, bo powoli ześlizgiwała mnie w jakąś dziwną otchłań. Zaczął się stres, zaciskanie zębów i brak snu. Do tego wyczerpanie fizyczne i psychiczne zmęczenie ciągłą bieganiną, od których zacząłem się powoli sypać. Kołowrót, którego z jakichś niezrozumiałych powodów nie potrafiłem przerwać, choć wiedziałem, gdzie to zmierza. Wyjazd spadł po prostu z nieba. Taki kop w tyłek, który oderwał mnie od mętnej teraźniejszości i pozwolił spojrzeć w przyszłość. Teraz zajmuję się rodziną, przekwalifikowałem się i próbuję się realizować w inny sposób. Niby zawsze wiedziałem, że można, ale nigdy nie starczało mi ani czasu, ani odwagi, żeby zrobić ten pierwszy krok.

  • Punkt trzeci nie przychodzi mi łatwo, bo wydaje mi się, że te dwa powyżej w zasadzie wystarczają za wszystko. Nawet jeden by wystarczył, ale skoro słowo się rzekło, musi być punkt trzeci. Stawiam na Doświadczenie. Podróże kształcą. Podobnie jak życie w innym kraju, gdzie trzeba orientować się w wielu sprawach i wszystko niemalże rozkręcać od nowa. Warto być tam, gdzie nas wcześniej nie było, bo zawsze to człowieka jakoś wzbogaca. Świat się poszerza i na niektóre rzeczy można spojrzeć inaczej. Dotyczy to zarówno nas, jak i naszych dzieci. Do tego dochodzi świadomość, że przecież daliśmy radę w obcym, nieraz dziwacznym otoczeniu. To ważne, bo wtedy wyrabiasz sobie przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Że strach ma tylko wielkie oczy. I że zawsze warto zacząć coś nowego.

Moim zdaniem, naprawdę było warto.

Minusy

Tu nie będzie tak łatwo. Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że nie potrafię wymienić niczego, ale to absolutnie niczego, co by było na minus. Fajnie, prawda? A jednak musi coś tu być, bo przecież prezes Ryszard Ochódzki mówił, że ważne jest, aby plusy nie przysłoniły minusów. Dlatego, zamiast wymyślać na siłę nieistniejące minusy, napiszę o tym, czego mi w Serbii najbardziej brakuje i co mnie najbardziej wkurza.

  • Nie wszystko można tutaj dostać. Niektórych rzeczy nie ma, bo ich nie chcą używać, niektórych chyba nie znają. Nie wiem. Na przykład nie ma tu wszystkich przypraw. Nie ma ziela angielskiego. Są tylko dwa bardzo prymitywne rodzaje curry: kari i slatki kari. Rozmaryn, estragon – wszystko jedzie z Polski. Galaretki, przyprawa do piernika i różne inne. Człowiek szybko się przyzwyczaja do dobrego i często staje się ono nie tylko naturalne, ale wręcz zaczynamy domagać się pewnego poziomu. W Anglii przywykłem, że można dostać wszystko i w dodatku można to dostać szybko. Człowiek ogląda dziwny program kulinarny i nagle ogarnia go pragnienie, żeby coś takiego ugotować. W dodatku przepis zawiera piętnaście składników, których normalny człowiek w domu na co dzień nie trzyma. Nic to. Można wyjść z domu i w godzinę wszystko, co potrzebne, dostać. W Serbii nie można. Ryż do sushi tylko w jednym sklepie widziałem. Nie ma miso, wakame. Nie ma, tak jak w polskim sklepie, piętnastu rodzajów musztardy, bo jest tylko jedna. Nie jest to niby problem, ale od przybytku głowa nie boli.

  • Amazon, czyli piękno i wygoda. Dostajesz, co tylko chcesz, niemalże natychmiast, w dodatku po bardzo przystępnych cenach. Jedyna rzecz, o jakiej warto pamiętać: Amazon bardzo uzależnia. Pamiętam czasy, że kurier z dostawą przyjeżdżał do nas niemal codziennie. Na tym właśnie polega niebezpieczeństwo: każda głupota, jaka ci tylko przyjdzie do głowy, jest natychmiast dostępna. I ludzie klikają. Czasem bardzo bezmyślnie. Wydają pieniądze i gromadzą niepotrzebny szajs. Przynajmniej my tak robiliśmy. Teraz jest znacznie spokojniej. Nie ma Amazona, nie ma tylu wygłupów. Pewnych rzeczy w ogóle nie można dostać, po inne trzeba pojechać do odpowiedniego sklepu. Wtedy, gdy jest czas i nigdy nie natychmiast. Trzeba planować, czyli żyć trochę jak w starożytności, zanim wynaleziono zakupy przez internet. Da się tak żyć i po pewnym czasie człowiek przywyka. I zaczyna dziwić się swoim wcześniejszym wygłupom, jak bezmyślne klikanie i kolekcjonowanie rzeczy zbędnych. Mimo to dobrze jest mieć dostęp do pewnych rzeczy. Należy się tylko nauczyć umiejętnie z nich korzystać.

  • Niefrasobliwość. Muszę to napisać. Serbia należy do miejsc dość brudnych. W sensie ogólnym. Jest tu masa śmieci. Czytałem ostatnio na jednym z wypocinowych portali coś o Rzymie. Jak to bardzo jest brudny i śmierdzący. Cóż, podróże, jak wspomniałem, kształcą. Paryż śmierdzi nie mniej niż Rzym. Tak samo Ateny. A w Croydon też jest brudno. Belgrad jest bardzo zaśmiecony, tyle tylko, że nie robią tego miliony turystów, jak w Rzymie, tylko sami mieszkańcy, jak w przypadku Croydon. Niefrasobliwość tubylców przeraża, bo wyraźnie widać, że oni nie widzą w tym nic złego. Prawdopodobnie przywykli do takiego zachowania i naprawdę nie wiem, czy winę za to ponosi galopujący do niedawna jeszcze socjalizm, czy wcześniejsze wieloletnie panowanie tureckie. Oto idzie sobie Serb i co tylko ma, rzuca obok siebie. Śmieci są wszędzie. Okolice przystanków wyglądają jak małe wysypiska, mimo że są tam kosze na śmieci. Tak samo wyglądają parkingi. Jak gdyby każdy, kto wysiada z samochodu, wszystko z niego jednocześnie wywalał. Jako człowieka, który nigdy nie rzuca nic na ulicę, wyjątkowo mnie to marszczy. Ja w ogóle nie rozumiem śmiecenia. Nie ma w nim dla mnie żadnej logiki, podobnie, jak w późniejszym sprzątaniu zaśmieconych ulic. Bo po co wydawać publiczne pieniądze na sprzątanie? Wystarczy tylko nie śmiecić i już będzie czysto.

Dwurocznica

Podsumowanie wychodzi na oczywisty plus. Nie żałujemy swojej decyzji. Życie jest teraz inne, dobre. A przynajmniej lepsze, niż było. I to właśnie każdemu polecam. Nie, nie Serbię, choć odwiedzić warto, bo zawsze warto odwiedzać, widzieć i słyszeć. Polecam każdemu te dwie sekundy zastanowienia się nad życiem, niekoniecznie podczas Sylwestra, gdy czasem nie wiadomo, czy to w głowie łupie, czy ciągle strzelają na wiwat. I jeśli wynik będzie na „niekoniecznie”, to wtedy koniecznie trzeba coś zrobić. Zamiast zaciskać zęby i tkwić w tym samym miejscu.

Sobie samemu też to kiedyś zaproponuję. Znajdę w końcu chwilę i wybiorę się w przeszłość. Pojadę wtedy pod swój dom i stanę za ogrodzeniem, z tyłu ogródka. Poczekam, aż ten drugi, ten wcześniejszy ja wróci z pracy, tak koło północy i wyjdzie do ciemnego ogrodu. Będę patrzył, jak ciężko siada na białym, ogrodowym krześle, otwiera piwo i zapala papierosa. Wtedy wejdę do ogródka, siądę obok niego na drugim białym krześle i powiem: „Skończ to piwo i idź się wyspać. A jutro weź się za siebie. Jeśli chcesz coś zmienić, to wreszcie coś zrób. Nie gadaj. I nie czekaj. Szkoda czasu”.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak polubić coś, czego się nie lubi

Historia ta, jak wiele innych, zaczyna się od papieru toaletowego. No dobrze, może nie aż tak wiele historii zaczyna się w ten sposób, ale ta właśnie o tym będzie. Przynajmniej w jakimś stopniu. Jest wiele rodzajów papieru toaletowego. Mięciutkie jak jedwab albo te bardziej szorstkie, z poślizgiem lub bez, pachnące, gładkie lub wytłoczone, kolorowe, z nadrukami, grube, cienkie, wielowarstwowe. Nie ma sensu się w to zagłębiać a to, co kto lubi i dlaczego, niech pozostanie za zamkniętymi drzwiami łazienki. Dla mnie w tej chwili ważny jest inny podział, bardzo przyziemny. Zasadniczo bowiem papiery dzielą się na mięciutkie, rozkosznie pieszczące każdy zakamarek papiery typu “pupuś” i szorstkie, bezlitosne papiery typu “dragon”. Na marginesie wspomnę, że teraz prawdziwych “dragonów” już nie ma. Odeszły w niebyt razem z latami osiemdziesiątymi. A działo się wtedy... Czysty luksus Papier toaletowy był luksusem. Stało się po niego w ogromnych kolejkach, można było ewentualnie dostać go na przy

O komentarzach raz jeszcze

Internet jest cudownym miejscem dla tych, którzy pragną wyrazić swoją opinię. Jest znacznie lepszy niż taki na przykład Hyde Park, gdzie podobno każdy mógł mówić, co chciał, ale musiał to niestety robić z odsłoniętą przyłbicą. W internecie również komentujemy publicznie, ale bardzo często publika nas nie widzi. Stąd taka mania komentowania. Praktycznie wszędzie, co samo w sobie nie jest takie znowu złe, bo przecież interakcja z osobnikami tego samego gatunku opiera się również na swobodnej wymianie poglądów. Problem zaczyna się, gdy ktoś zaczyna używać komentarzy do nękania innych, na co ukuto nawet termin: „cyberbullying”. Wszyscy o tym wiedzą i każdy się z tym zetknął. Jedni mniej, inni bardziej boleśnie. Ja się z tym zazwyczaj nie stykam, bo zabawa w komentarze mnie po prostu nie bawi. Przyszła do mnie niedawno żona i zaczęła snuć opowieść. O tym, że coś tam przeczytała w internecie i że pod artykułem było sporo komentarzy. Zaczęła je czytać i zaniemówiła. To mniej więcej cały wstęp

Ofensywne ultimatum

Dnia 6 sierpnia 2024 armia ukraińska weszła na terytorium Rosji. W błyskawicznym i brawurowym ataku na przygraniczne tereny zajęła 1000 km kwadratowych i przejęła kontrolę nad kilkudziesięcioma miejscowościami obwodu kurskiego. W Rosji, zaskoczonej i upokorzonej, zapanował chaos. Media określają ukraińską akcję jako ofensywę. Doskonale zorganizowaną i tak tajną, że „ o planach Kijowa nie uprzedzono amerykańskich urzędników ”. Ukraińska ofensywa w obwodzie kurskim Zgromadzono spore siły w ludziach i sprzęcie. Cel operacji był jasny: „odwrócenie dynamiki wojny”. Ukraińcy weszli z przygranicznego obwodu sumskiego i pędzili przez Rosję, wchodząc jak nóż w masło. Wszystko przy użyciu sprzętu dostarczonego przez NATO. Po czym stanęli. W międzyczasie minęły dwa tygodnie. A oni stoją, prawie tak samo, jak stali. W polskich mediach czytamy o chaosie w Rosji. O nieprawdopodobnych stratach wroga, o tysiącach jeńców i o kolejnych miejscowościach wyzwalanych spod moskiewskiego jarzma. O fantastyczn

Diabeł zawsze tkwi w szczegółach

Jakiś czas temu polskie media obiegła wieść o tym, że na Ukrainie, na polu bitwy zginął Polak. 22-latek urodzony na Lubelszczyźnie nie miał szczęścia. Zginął dnia 13 lipca 2024 na osiedlu Dibrowa w rejonie siewierodonieckim w obwodzie ługańskim. Od jesieni 2023 był członkiem Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy. Ceremonia pogrzebowa odbyła się na Cmentarzu Bajkowa w Kijowie i była bardzo uroczysta. Odegrano hymny ukraiński i polski (w takiej kolejności). Były flagi i saluty, był ( cytując Interię ) „kapelan wojskowy, bracia wojskowi i obecny konsul RP w Kijowie Paweł Owad”. Padło wiele pięknych słów: Oddał życie za wolność Ukrainy. Oddał życie za wolność i sprawiedliwość. Nieoceniony wkład w walkę o cywilizowany i bezpieczny świat. Zapisze się złotymi literami w nowoczesnej historii wolnego demokratycznego świata. Tak czy inaczej, Tomasz Marcin Sękala zginął. To smutne. Tym bardziej smutne, że miał tylko 22 lata. Każda śmierć jest niepotrzebna i każda jest dla kogoś tr

Pocztówka z Chorwacji

Dzień dobry. Sporo nie pisałem, głównie dlatego, że mnie nie było. Teraz już jestem. Właśnie wróciłem z wakacji. Po raz kolejny dałem się skusić na chorwackie słońce, plażę i wszystko, co oferuje popularny kemping Zaton Holiday Resort. Czy te wakacje były równie udane co poprzednie? Przyznam, że niektóre rzeczy mnie zaskoczyły, a niektóre lekko rozczarowały. Jednak, jak to często bywa na wakacjach, liczy się ogólne wrażenie. Chciałem o tym trochę opowiedzieć. Nie dlatego, że muszę, ani tym bardziej że mi za to płacą. Spotkałem tam sporo Polaków, więc widzę, że kierunek wśród rodaków popularny. Może ktoś znajdzie i przeczyta. Wyrobi sobie opinię. Zaton Holiday Resort Zaton Holiday Resort to dziwny twór. Jest sklasyfikowany jako kemping. Trochę to mylące. Teren jest ogromny i w większości porośnięty piniowym lasem. Można tam wynająć drewniane domki letniskowe, można obozować pod sosnami, w kamperze lub namiocie i ogromna rzesza ludzi tak właśnie spędza tam wakacje. Wreszcie, można wynaj