Przejdź do głównej zawartości

Bożonarodzeniowe impresje

Jest Boże Narodzenie dziwnego roku 2020. Właściwie już po nim. Trwało zaledwie dwa dni, bo trzeciego musiałem już ruszać do pracy. Londyn podniesiony do Tier 4, ale nikogo to nie obchodzi. Życzymy sobie nawzajem “wesołych świąt”, ale świat wcale nie jest taki znowu wesoły. Niektórzy czekali bardzo długo, żeby zobaczyć swoich bliskich, pobyć w te święta z rodzinami, spędzić kilka dni razem, ale niestety. Nieszczególnie to wszystko się udało.

    Siedzę sobie w nocy i myślę. Patrzę na choinkę i na światełka na parapetach. Każdego roku przyjeżdżała do nas rodzina z Polski w odwiedziny. Spędzaliśmy razem wesołe święta. Taka nowa, rodzinna, bożonarodzeniowa tradycja. W tym roku siedzimy sami. Powiem szczerze, że nie jest tak znowu źle. Jesteśmy zmęczeni. Pracą, bliźniakami, tym całym dziwnym rokiem. Reklamy na ulicach mówią: “wszystko, czego życzę sobie na Gwiazdkę to 2021”. Ludzie potrzebują zmiany. Nowego roku. Powrotu do normalności, do stabilizacji.

Święta bez karpia. 

Nie jest mi źle. Była fajna Wigilia, były prezenty. Mieliśmy wszystko, co trzeba. Szczerze powiedziawszy, przygotowaliśmy się do Świąt znacznie wcześniej. Gdzieś tak w połowie listopada mocno zapachniało nowym lockdownem i postanowiliśmy z żoną kupić wszystko na zapas. Uszka i pierogi poszły do zamrażarki, barszcz czerwony mieszka w kartonie, kapusta kiszona w słoikach, żurek i tak sam zawsze kwaszę. Grzyby suszone (dwie paczki) w szafce, różnorakie ryby w lodówce. Czego nam brakowało, to karp, ale, na wszelki wypadek, mieliśmy zamrożonego dorsza. Do tego wszystkiego trochę zamrożonej wędliny, a sałatkę warzywną (lubimy!) zawsze się samemu zrobi. Byliśmy gotowi. Potem podnieśli Londyn do Poziomu 3 i w sumie niewiele to zmieniło, tyle tylko, że knajpy zamknęli. Potem podnieśli do Poziomu 4. Francja zaczęła blokować granice i dostawa do polskiego sklepu ("Mleczko", reklama świadoma i dobrowolna, a nie żadne krypto) nie dotarła na czas. Przez chwilę zapowiadało się, że karpia nie będzie. Nie rozpaczałem, bo nie lubię karpia. Jem raz w roku, mały kawałek, dla podtrzymania tradycji. Potem wszystko dojechało i w sumie wyszło na to, że nie trzeba było mrozić na zapas, ale nie żałowaliśmy, bo jak wiadomo, strzyżonego Pan Bóg strzyże. 

Jak to kiedyś bywało. 

Kiedyś inaczej bywało. Lat temu bez mała czterdzieści całą rodziną czekaliśmy na Wigilię. Na ten jeden dzień, kiedy wszyscy siadali w “dużym pokoju”, przy choince i jedli wigilijne potrawy, te, które je się tylko raz w roku, bo każdy wiedział, że Wigilia smakuje zupełnie wyjątkowo. Jestem przekonany, że każda rodzina ma swoje własne świąteczne tradycje i my też takie mieliśmy. I to było właśnie piękne. Żywe karpie pływające w wannie. Zapachy, prezenty. Odwiedziny u rodziny. Nielegalne ścinanie choinki w lesie. Śnieg. 

Tak jest dzisiaj. 

W tym roku jest inaczej. Każdy świętuje sam sobie. Nikt nigdzie nie idzie. W wielu domach nie ma radości, bo wielu straciło swoich najbliższych. Patrzę na swoje dzieci. Cieszą się, bawią, śmieją. Świętują na swój sposób. Starszy, dziewięć lat, zadowolony, bo nie ma szkoły. Bliźniaczki mają tylko dwa lata. Cieszą się, bo mają obydwoje rodziców dla siebie, a to dla nich rzadki rarytas. Żadne z nich nie zna innego życia, innego świętowania. Biedaki, myślę sobie, nigdy się nie dowiedza, jak to kiedyś było. Biedne dzieci, myślę, a potem zamieram. Bo niby dlaczego biedne? 

Lament pierdziela. 

Wszystko to brzmi jak lament starego pierdziela. Płacz za utraconą młodością. I tak jest. Każdy z nas traci coś ważnego z każdymi mijającym rokiem. Tyle tylko, że to nie ma żadnego znaczenia. Moje dzieci nigdy nie pojmą, co ja utraciłem. Nie dowiedzą się, jak to kiedyś było i nic ich to nie będzie obchodziło. Ich życie jest tu i teraz a moim obowiązkiem jest stworzyć ich wspomnienia. Wirus, czy wojna - one tego nie wiedzą. Nie dbają o to. Ja widzę, że są szczęśliwe. Może kiedyś opowiedzą komuś, jak w ich rodzinnym domu wyglądały święta. Może, jak mnie już nie będzie, popatrzą na choinkę i zadumają się nad tym, co straciły i uśmiechną do tego, co zyskały? 

Co będzie za rok? 

Jaka będzie Wigilia za rok? Nikt tego nie wie. Mój syn pyta o śnieg. Mało go widział, bo jeśli śnieg pada w Anglii, to tylko przez chwilę i od razu topnieje. Chciałbym zabrać go gdzieś, gdzie jest prawdziwa zima. Taka ze śniegiem po pas. Z drzewami uginającymi się pod białym ciężarem i tą ciszą, tak wyjątkową, i tym skrzypieniem pod butami marki “Podhale”. Chciałbym żeby zobaczył i posmakował. Chciałbym tak wiele rzeczy. 

Siedzę i piszę. 

Patrzę na choinkę. Myślę o tym, jak mój ojciec co roku rozwijał poplątane sznury choinkowych światełek, układał je starannie na dywanie i musieliśmy sprawdzać każdą żarówkę z osobna. Myślę o tym, jak bardzo mnie kiedyś irytowało to, że mówił nam gdzie i jaką bombkę wieszać, bo jego zdaniem tak było najlepiej. Ja pozwoliłem swoim dzieciom iść na żywioł. Miałem inny plan. Chciałem zrobić tak - bombki wysoko, tam gdzie moje małe dziewczyny nie dosięgną, a niżej tylko jadalne dekoracje - pierniki i owoce, bo bałem się, że co dopadną, to zeżrą. Nie wyszło, bo zobaczyłem, jak dobrze się bawią ubierając choinkę. Nie mogłem im tego zepsuć. 

Powrót do pracy. 

W drugi dzień Świąt poszedłem do pracy. Takie życie. Nie narzekam. Miałem kilka dni wolnego przed świętami, posiedzieliśmy razem, to wszystko. Robię co muszę i tak, jak mogę. Moje dzieci cieszą się tym, co mają. Nigdy nie będą narzekać, bo nie znają innego świata. Na tym etapie, to ja kreuję ich świat. To ja jestem odpowiedzialny za to, jak on będzie dla nich wyglądał. I za to co kiedyś o nim powiedzą. 

Czy straciłem swój świat? 

Myślę. Jest mi trochę smutno, bo straciłem swój świat. Bezpowrotnie, bo to co było, żyje już tylko we mnie. Patrzę na choinkę i uśmiecham się, bo wiem, że buduję nowy świat. Dla siebie i dla tych, których kocham. Wszystkie te bombki, światełka... Jedna bombka przyjechała z nami z Meksyku. Szpic zawsze na samym końcu zakłada na choinkę mój syn. Od choinki do okna biegnie sznurek. Gdyby nie on, dziewczynki zdemolowały by drzewko w dziesięć minut. U mnie w starym domu rodzinnym kawałek bandaża wiązał drzewko do kaloryfera. Po to, żeby się nie przewróciło, bo było krzywe. 

Wirus nie zmienił dla mnie nic.

Wiecie co?  Moja rodzina jest razem. Wszyscy są zadowoleni. Może za kilka dni Borys znowu zamknie kraj. Może nie starczy mi mleka dla bliźniaków i przestaną jeść mleko. Może Francja uszczelni granice i kiełbasa też nie dojedzie. I co? Chleb sam piekę i makaron też potrafię zrobić. Jestem tu i teraz, tak samo, jak byłem tam i wtedy. 

Miałem wspaniałe święta. 

Dwa razy udało nam się wyjść na spacer. Robiliśmy różne rzeczy. Graliśmy w “Uno”. Krzyczeliśmy na siebie, awanturowaliśmy się i obrażaliśmy się. Nie było nam potrzebne nic innego. 
Byliśmy razem. 
To wszystko. 
Więcej mówić nie trzeba.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak polubić coś, czego się nie lubi

Historia ta, jak wiele innych, zaczyna się od papieru toaletowego. No dobrze, może nie aż tak wiele historii zaczyna się w ten sposób, ale ta właśnie o tym będzie. Przynajmniej w jakimś stopniu. Jest wiele rodzajów papieru toaletowego. Mięciutkie jak jedwab albo te bardziej szorstkie, z poślizgiem lub bez, pachnące, gładkie lub wytłoczone, kolorowe, z nadrukami, grube, cienkie, wielowarstwowe. Nie ma sensu się w to zagłębiać a to, co kto lubi i dlaczego, niech pozostanie za zamkniętymi drzwiami łazienki. Dla mnie w tej chwili ważny jest inny podział, bardzo przyziemny. Zasadniczo bowiem papiery dzielą się na mięciutkie, rozkosznie pieszczące każdy zakamarek papiery typu “pupuś” i szorstkie, bezlitosne papiery typu “dragon”. Na marginesie wspomnę, że teraz prawdziwych “dragonów” już nie ma. Odeszły w niebyt razem z latami osiemdziesiątymi. A działo się wtedy... Czysty luksus Papier toaletowy był luksusem. Stało się po niego w ogromnych kolejkach, można było ewentualnie dostać go na przy

O komentarzach raz jeszcze

Internet jest cudownym miejscem dla tych, którzy pragną wyrazić swoją opinię. Jest znacznie lepszy niż taki na przykład Hyde Park, gdzie podobno każdy mógł mówić, co chciał, ale musiał to niestety robić z odsłoniętą przyłbicą. W internecie również komentujemy publicznie, ale bardzo często publika nas nie widzi. Stąd taka mania komentowania. Praktycznie wszędzie, co samo w sobie nie jest takie znowu złe, bo przecież interakcja z osobnikami tego samego gatunku opiera się również na swobodnej wymianie poglądów. Problem zaczyna się, gdy ktoś zaczyna używać komentarzy do nękania innych, na co ukuto nawet termin: „cyberbullying”. Wszyscy o tym wiedzą i każdy się z tym zetknął. Jedni mniej, inni bardziej boleśnie. Ja się z tym zazwyczaj nie stykam, bo zabawa w komentarze mnie po prostu nie bawi. Przyszła do mnie niedawno żona i zaczęła snuć opowieść. O tym, że coś tam przeczytała w internecie i że pod artykułem było sporo komentarzy. Zaczęła je czytać i zaniemówiła. To mniej więcej cały wstęp

Ofensywne ultimatum

Dnia 6 sierpnia 2024 armia ukraińska weszła na terytorium Rosji. W błyskawicznym i brawurowym ataku na przygraniczne tereny zajęła 1000 km kwadratowych i przejęła kontrolę nad kilkudziesięcioma miejscowościami obwodu kurskiego. W Rosji, zaskoczonej i upokorzonej, zapanował chaos. Media określają ukraińską akcję jako ofensywę. Doskonale zorganizowaną i tak tajną, że „ o planach Kijowa nie uprzedzono amerykańskich urzędników ”. Ukraińska ofensywa w obwodzie kurskim Zgromadzono spore siły w ludziach i sprzęcie. Cel operacji był jasny: „odwrócenie dynamiki wojny”. Ukraińcy weszli z przygranicznego obwodu sumskiego i pędzili przez Rosję, wchodząc jak nóż w masło. Wszystko przy użyciu sprzętu dostarczonego przez NATO. Po czym stanęli. W międzyczasie minęły dwa tygodnie. A oni stoją, prawie tak samo, jak stali. W polskich mediach czytamy o chaosie w Rosji. O nieprawdopodobnych stratach wroga, o tysiącach jeńców i o kolejnych miejscowościach wyzwalanych spod moskiewskiego jarzma. O fantastyczn

Diabeł zawsze tkwi w szczegółach

Jakiś czas temu polskie media obiegła wieść o tym, że na Ukrainie, na polu bitwy zginął Polak. 22-latek urodzony na Lubelszczyźnie nie miał szczęścia. Zginął dnia 13 lipca 2024 na osiedlu Dibrowa w rejonie siewierodonieckim w obwodzie ługańskim. Od jesieni 2023 był członkiem Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy. Ceremonia pogrzebowa odbyła się na Cmentarzu Bajkowa w Kijowie i była bardzo uroczysta. Odegrano hymny ukraiński i polski (w takiej kolejności). Były flagi i saluty, był ( cytując Interię ) „kapelan wojskowy, bracia wojskowi i obecny konsul RP w Kijowie Paweł Owad”. Padło wiele pięknych słów: Oddał życie za wolność Ukrainy. Oddał życie za wolność i sprawiedliwość. Nieoceniony wkład w walkę o cywilizowany i bezpieczny świat. Zapisze się złotymi literami w nowoczesnej historii wolnego demokratycznego świata. Tak czy inaczej, Tomasz Marcin Sękala zginął. To smutne. Tym bardziej smutne, że miał tylko 22 lata. Każda śmierć jest niepotrzebna i każda jest dla kogoś tr

Pocztówka z Chorwacji

Dzień dobry. Sporo nie pisałem, głównie dlatego, że mnie nie było. Teraz już jestem. Właśnie wróciłem z wakacji. Po raz kolejny dałem się skusić na chorwackie słońce, plażę i wszystko, co oferuje popularny kemping Zaton Holiday Resort. Czy te wakacje były równie udane co poprzednie? Przyznam, że niektóre rzeczy mnie zaskoczyły, a niektóre lekko rozczarowały. Jednak, jak to często bywa na wakacjach, liczy się ogólne wrażenie. Chciałem o tym trochę opowiedzieć. Nie dlatego, że muszę, ani tym bardziej że mi za to płacą. Spotkałem tam sporo Polaków, więc widzę, że kierunek wśród rodaków popularny. Może ktoś znajdzie i przeczyta. Wyrobi sobie opinię. Zaton Holiday Resort Zaton Holiday Resort to dziwny twór. Jest sklasyfikowany jako kemping. Trochę to mylące. Teren jest ogromny i w większości porośnięty piniowym lasem. Można tam wynająć drewniane domki letniskowe, można obozować pod sosnami, w kamperze lub namiocie i ogromna rzesza ludzi tak właśnie spędza tam wakacje. Wreszcie, można wynaj